Jerzy Stuhr występuje na scenie Teatru Polonia w sztuce „32 omdlenia” według Antoniego Czechowa, wkrótce zaczyna zdjęcia do nowego filmu. O przebytej niedawno chorobie chciałby już zapomnieć. Zdecydował się jednak opowiedzieć o niej w „Słyszę”, by pomóc innym pokonać strach przed rakiem, a tym samym wesprzeć Ogólnopolski Program Profilaktyki Nowotworów Głowy i Szyi.
Niby nic się nie działo… Trochę tylko bolało mnie gardło. Jako aktor często walczyłem z nieżytami laryngologicznymi, więc nie przejmowałem się zbytnio swoimi dolegliwościami. To efekt przeforsowania głosu. Mniej spotkań, mniej spektakli i gardło samo dojdzie do normy, myślałem.
Do lekarza poszedłem, bo zacząłem chorować na anginy. Wcześniej ich nie miałem, a tu nagle przyplątały mi się dwie – trzy przewlekłe anginy. Brałem antybiotyki i na tym się kończyło leczenie. Poszedłem w końcu do laryngologa w jednym z krakowskich szpitali. Pech jednak chciał, że właśnie zepsuło się urządzenie do badania endoskopowego. Miało być naprawione dopiero za półtora miesiąca, jak mówił lekarz. Gdybym wiedział, że każdy dyskomfort w krtani, gardle, przełyku trzeba dokładnie zbadać, znalazłbym inne miejsce, gdzie robi się takie badanie. A tak znowu dostałem jakieś tabletki i poczułem się uspokojony. Postanowiłem poczekać, aż naprawią aparat. …
Więcej we wrześniowo-październikowym numerze „Słyszę”: slysze.ifps.org.pl