15 sierpnia 1980 roku zatrzymała tramwaj pod Operą Bałtycka, rozpoczynając strajk komunikacji miejskiej. Była działaczką Solidarności i sygnatariuszką porozumień sierpniowych. Znana jest jednak nie tylko ze swojej politycznej działalności. „Za wieloletnią i bezkompromisową walkę o prawdę, wbrew wszelkim przeciwieństwom oraz za miłość i wielkie serce okazywane bezbronnym dzieciom” została uhonorowana w 2011 roku Orderem Ecce Homo. .W ubiegłym roku otrzymała Order Uśmiechu. Rozmawiamy z Henryką Krzywonos-Strycharską, która kilka tygodni temu przyjechała do Kajetan, aby wziąć udział w uroczystości wręczenia tego najsłoneczniejszego z odznaczeń prof. Henrykowi Skarżyńskiemu.
– Ecce Homo i Order Uśmiechu to dwie nagrody, które – jak sama Pani podkreślała goszcząc w Kajetanach – łączą Panią z prof. Henrykiem Skarżyńskim…
– Łączą nas nie tylko nagrody. Mamy też takie samo imię.
– A zetknęła się Pani wcześniej z problemami ludzi niesłyszących?
– Tak. Moja babcia była głucha jak pień. Ale chociaż nic nie słyszała, to i tak rozumiała więcej niż ci, którzy słuch mieli doskonały. W dzieciństwie – a miałam je ciężkie – to właśnie ona była moim aniołem opiekuńczym. Zawsze życzliwa, dobra, chętna do pomocy. Pamiętam, jak kupowała mi buty. Bo to były takie czasy, kiedy dzieci nie myślały o cukierkach tylko żeby mieć się w co ubrać.
– To właśnie z dzieciństwa wyniosła Pani przekonanie, że ludziom należy pomagać?
– Zwykle mało mówię o dzieciństwie, bo nie ma się czym chwalić. Pochodzę z rodziny patologicznej, Byłam dzieckiem niekochanym i bitym. Ale to mnie nauczyło, że przemoc, poniżanie sprawia ból. Każdy człowiek – także ten mały – zasługuje na miłość i szacunek. Na początku pomagałam więc mojej siostrze i innym dzieciom na podwórku. No a potem przyszła Solidarność…
– To taki czas w Pani życiu, kiedy niesienie pomocy zaczęło wypełniać prawie cały Pani czas…
– Kiedy dostaliśmy siedzibę na Grunwaldzkiej, nie było biura interwencji. Więc zaczęłam je prowadzić, za zgodą Leszka Wałęsy. Najpierw ludzie przychodzili ze wszystkim do niego. Czasem nawet z drobiazgami. Więc kiedyś się zdenerwował i powiedział „”Jak macie jakieś sprawy, idźcie do Krzywonos, ona siedzi w pokoju 76 i was przyjmie”. I ludzie zaczęli przychodzić do mnie, prosząc o różne rzeczy. Czasem drobne, a czasem poważne jak mieszkanie, którego załatwienie w tamtych czasach graniczyło z cudem. Ale nawet załatwianie mieszkań mi się udawało. W dużej mierze dzięki ówczesnemu prezydentowi miasta. Był partyjny, ale zawsze dotrzymywał słowa. Jak coś obiecał, to się potem nie wycofał. W sumie udało mi się załatwić 46 mieszkań. w tym to połączone z dwóch na gdańskiej Zaspie dla rodziny Lecha Wałęsy.
Więcej w świątecznym wydaniu „Słyszę…”: http://slysze.ifps.org.pl/