„Optymistycznie patrzę w przyszłość” wywiad z prof.Henrykiem Skarżyńskim
Wywiad z prof. Henrykiem Skarżyńskim, dyrektorem Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, twórcą Światowego Centrum Słuchu, jednym z najwybitniejszych specjalistów w dziedzinie otochirurgii w świecie.
Cofnijmy się na chwilę do momentu uroczystego otwarcia Ośrodka Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjnego dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center” w 1993 roku. Czy już wtedy miał Pan dalsze plany rozwoju tego ośrodka? Czy pomyślał Pan, co będzie za 20 lat?
Otwarcie Ośrodka było ogromnym sukcesem. W tamtych latach w tradycyjnym myśleniu powstanie placówki o takim znaczeniu międzynarodowym nie wchodziło w grę. Było to możliwe dzięki otwarciu się Polski na świat, na nowe rozwiązania, na nowe potrzeby, a także dzięki mojej inicjatywie utworzenia dwóch organizacji pozarządowych: Fundacji Rozwoju Medycyny „Człowiek-Człowiekowi” w 1990 roku i Stowarzyszenia Przyjaciół Osób Niesłyszących i Niedosłyszących w 1992 roku. Obie te organizacje oficjalnie powołały Ośrodek Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjnego dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center”. Z uporem dążyłem do tego, by ogromny sukces naukowy i kliniczny, jakim było wcześniejsze wdrożenie programu leczenia głuchoty w Polsce, nie został zmarnowany. By pierwsza grupa zoperowanych pacjentów miała zapewnioną wielospecjalistyczną opiekę, by następni mogli skorzystać z najnowszych osiągnięć już wdrożonych w świecie, by mieli do nich stały dostęp. Pragnąłem też pokazać światu, że my, Polacy, nie jesteśmy gorsi – potrafimy od podstaw zbudować nowoczesną placówkę, a potem umiejętnie nią zarządzać. Aby powstał Ośrodek Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center”, trzeba było pokonać wiele barier, w tym tak powszechną w naszym życiu barierę niemożności i bezradności. Wtedy nie wiedziałem, co będzie za 20 lat, ale chciałem mieć świadomość, że zrobiłem wszystko, co było możliwe, że wykorzystałem szansę dla polskich pacjentów, polskiej nauki i medycyny. Otwierając ten Ośrodek, już projektowałem przyszłe Centrum, które ma być zbudowane – od fundamentów – pod Warszawą. Nie znaliśmy jeszcze lokalizacji, nie mieliśmy na to funduszy, ale wierzyłem głęboko, że takie powstanie i powstało w 2003 roku w Kajetanach koło Nadarzyna.
Z Ośrodka „Cochlear Center” mieszczącego się w niewielkim pomieszczeniu na ulicy Grójeckiej w Warszawie wyrosło najpierw Międzynarodowe Centrum Słuchu i Mowy, a potem Światowe Centrum Słuchu w Kajetanach. Aby stworzyć wiodące w świecie placówki, potrzebna jest ciężka praca, ale przede wszystkim wizja. Jak ta wizja powstawała i dojrzewała w Pana głowie?
Miałem po prostu marzenia, żeby w Polsce zrobić coś szybciej i lepiej niż gdziekolwiek indziej na świecie. Byłem w wielu prestiżowych klinikach, ośrodkach naukowych. Z kilkunastu zapożyczyłem drobne szczegóły. Nigdzie nie było jednak ośrodka takiego, jaki zapragnąłem wybudować w Kajetanach. Miejsca, w którym powstawałyby wielkie produkty innowacyjne. Celowo posługuję się tym słowem, gdyż często jest ono używane w mediach, a wielu zupełnie nie rozumie tego terminu. Innowacyjność oznacza, że powstają u nas nowe metody badawcze, nowe procedury leczenia i rehabilitacji oraz nowy system organizacji, jakich nigdzie przedtem nie było. A wracając do pytania, największą stymulacją dla rozwoju całej wielkiej idei – dziś odbieranej w wymiarze światowym – były moje starania, by nie zawieść pacjentów. Proszę sobie wyobrazić, że operuję kilkunastomiesięczne dziecko i muszę mu zapewnić opiekę do końca życia. Ono z czasem będzie nas odwiedzać coraz rzadziej, ale musi pozostawać pod stałą kontrolą specjalistów, choćby dlatego, że niezbędne jest systematyczne sprawdzanie wszczepionego urządzenia. Nie można tego dziecka odesłać z kwitkiem, bo to byłoby dla niego dramatem – stanie się ponownie głuche. Niestety wielu nie rozumie tego również dziś, mimo że daliśmy wiele przykładów naszego działania. Dodam – skutecznego działania.
Nową ideą można się chwalić, emocjonować, fascynować, ale przede wszystkim trzeba być świadomym odpowiedzialności i pokładanego przez ludzi zaufania. Dlatego sukcesy odbieram z pokorą, niedoskonałości wytrwale poprawiam – ciągle staram się, aby było lepiej. Od otwarcia Ośrodka Diagnostyczno-Leczniczo-Rehabilitacyjnego dla Osób Niesłyszących i Niedosłyszących „Cochlear Center” do otwarcia pierwszej placówki w Kajetanach upłynęło tylko i aż 10 lat. W tym czasie pokazaliśmy, że dogoniliśmy świat, nawet ten najlepiej zorganizowany i najbogatszy. Zaczęliśmy wykonywać najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. To rodziło nowe pomysły i wyzwania. Pewne procedury zaczęliśmy wykonywać jako pierwsi w świecie. Dla upowszechnienia tych osiągnięć w skali międzynarodowej, dla pokazania na największym forum naukowym możliwości polskiej nauki i medycyny trzeba było iść dalej. Tym „dalej” było wymyślenie idei organizacji, budowy i działania Światowego Centrum Słuchu. Jego pierwotna nazwa – Światowe Centrum Leczenia Częściowej Głuchoty – nawiązywała do przeprowadzonych przeze mnie po raz pierwszy w świecie operacji częściowej głuchoty u osoby dorosłej w 2002 roku i dziecka w 2004 r. Ale ta nazwa była nieco za długa i zbyt szczegółowa. Dlatego zaproponowałem krótszą i bardziej uniwersalną – Światowe Centrum Słuchu.
Ma Pan szczęście do ludzi? Musiał Pan przecież spotkać na swojej drodze takich, którzy rozumieli Pana śmiałą wizję i chcieli pomóc ją Panu realizować…
Dobrzy ludzie zawsze zachęcają, a ci inni – działając inaczej – mogą przeszkadzać, ale też umacniać na drodze do wymarzonego celu. Spotkałem w życiu różnych: tych, którzy przestrzegali przed skutkami przedsięwzięcia, tych, co byli obojętni (zatem nie przeszkadzali, co bardzo cenię), oraz tych, którzy jawnie lub niejawnie deklarowali swoją nieprzychylność. Ostatnim staram się udowodnić, że nie mieli racji. Spotkałem również w swoim życiu ludzi wspaniałych, którzy podtrzymywali mnie na duchu w cięższych chwilach, pozwalali się wygadać, czasem coś podsunęli (i to nieraz coś nadzwyczaj cennego), użyczyli swojego autorytetu, czy choćby wsparli swoją obecnością. To było i jest niezwykle zobowiązujące. Podkreślam, że nie chodzi tu o wsparcie finansowe, ale te drobne, a jak ważne w konsekwencji gesty, które dawały mi siłę i utwierdzały w przekonaniu, że jestem na właściwej drodze. Chciałem w jakiś sposób im wszystkim podziękować. Dlatego wpadłem na pomysł, aby ich nazwiska umieścić na specjalnej tablicy „Przyjaciele Po Wsze Czasy”. To wyraz wdzięczności z mojej strony za ich wiarę w moje intencje. Jednocześnie przeogromna chęć pokazania, że dobrych ludzi jest tak wielu. I że następne pokolenia powinny o nich pamiętać. Ta tablica jest dla mnie pewnym rodzajem świętości. Przypomina mi, że ludzie mogą się bardzo różnić, ale również znakomicie współpracować. Podkreślam to, gdyż – niezależnie od tego, ile pracy, serca, sił i umiejętności włożyłem w budowę tych ośrodków – nie mogłyby one powstać bez odpowiedniej atmosfery. Nie byłoby tej wizytówki w świecie, z której dziś każdy może być dumny. Dodam jeszcze, że poza grupą osób z zewnątrz do tego sukcesu przyczynił się młody zespół, jaki powstał w trakcie realizacji tych projektów. Każdy, kto do niego należał, mógł dołożyć swoją cegiełkę do całości – wielu to zresztą zrobiło. Nie wiem, czy wszyscy od początku wierzyli w to, co robimy. Jeśli jednak nie przeszkadzali – to też było bardzo ważne.
Jest Pan Profesor doskonałym lekarzem, naukowcem, społecznikiem, organizatorem. Kim przede wszystkim czuje się Pan Profesor?
Pewnie każdym w jakiejś części jestem. Najbardziej czuję się lekarzem. To moje największe powołanie. Nieustannie stymuluje do dalszego rozwoju i pomaga przetrwać gorsze chwile. Przynosi też najwięcej radości. Jeżeli udaje mi się dobrze zoperować kilkunastu, czasami nawet ponad 20 pacjentów w ciągu dnia, to mam poczucie, że odniosłem wielki sukces. Sukcesy na polu medycyny praktycznej mają tak bliski i konkretny wymiar ludzki. Dlatego niezależnie od okoliczności, staram się angażować w praktykę kliniczną tak często jak mogę i potrafię. W stosunku do pacjentów zachowuję się tak, jakbym chciał, by w chwili kłopotów zdrowotnych (takie ma albo będzie miał pewnie każdy) postępowano w stosunku do mnie. Działania naukowe, wynalazki, odkrycia, wdrożenia, dydaktyczne, dzielenie się wiedzą z innymi, czy organizacyjne, nadanie wszystkiemu właściwego wymiaru – stanowią jedynie uzupełnienie mojej misji lekarza. Lekarza, który się martwi i pokornie przyjmuje niepowodzenia, który cieszy się ze zdrowienia pacjentów, zwłaszcza dzieci. Są one przecież tak bezbronne, a jednocześnie tak naturalnie bywają wdzięczne.
Która z pionierskich operacji była dla Pana Profesora największym wyzwaniem?
Każda operacja jest wyzwaniem i w każdą trzeba włożyć maksimum umiejętności i wiedzy, by zakończyła się sukcesem. Ale są oczywiście zabiegi przełomowe. Jednym z nich była pierwsza w Polsce operacja polegająca na przywróceniu do świata dźwięków osoby dorosłej, która kiedyś słyszała, ale w wyniku choroby ucha wewnętrznego straciła słuch. Niezależnie od przygotowania i wiary w swoje siły (a byłem wtedy przecież młodym docentem) istniało – jak przy każdej pionierskiej operacji – ryzyko, że mogą zdarzyć się różne nieprzewidywalne sytuacje, że coś może się nie udać. Niepowodzenie wynikające nie z mojej niewiedzy, braku przygotowania czy umiejętności, ale z innych obiektywnych powodów oznaczałoby, że wdrażanie programu implantów zostałoby w Polsce zaprzepaszczone na kilka lat. Nie udałby mi się wtedy także zapoczątkować nowej idei w otochirurgii, nowego działania, tworzenia nowych ośrodków, placówek, instytucji, nowych zespołów naukowych, nowych klinik, zakładów, pracowni. To dlatego wymiar tej pierwszej operacji w 1992 roku był tak doniosły.
Druga niezwykle ważna dla mnie operacja miała miejsce w zupełnie innych okolicznościach. Do roku 2002 operacje wszczepienia implantu ślimakowego wykonywane były tylko w przypadku głębokiego uszkodzenia słuchu oraz całkowitej głuchoty. Poza możliwościami skutecznego leczenia znajdowała się wciąż znaczna grupa pacjentów z tzw. częściową głuchotą. Zapragnąłem to zmienić. Po 10 latach – w połowie lipca 2002 roku – przeprowadziłem pierwszą w świecie operację leczenia częściowej głuchoty. Byłem przygotowany do tego, że można otworzyć ucho wewnętrzne pacjenta z częściowo zachowanym słuchem i uzupełnić to, czego mu brakuje za pomocą wszczepionego implantu. Wiedziałem jednak, że wprowadzenie czegokolwiek do ucha wewnętrznego burzyło porządek w tym uchu, opisany w literaturze naukowej. Dźwięk przekazywany akustycznie jest zamieniany w uchu wewnętrznym na mikroimpulsy, a następnie przenoszony przez nerw słuchowy i dalsze odcinki drogi słuchowej do ośrodków w korze mózgu, gdzie jest odbierany jako zrozumiałe wrażenia słuchowe. Teoria profesora Békésy’ego, za którą przyznano nagrodę Nobla w 1961 roku, dokładnie opisywała, jakie procesy zachodzą w uchu wewnętrznym. Teoretycznie, wprowadzenie elektrody powinno zaburzyć te procesy, m.in. przemieszczanie się fali wędrującej. Wyładowania elektryczne na zakończeniach kolejnych kanałów w elektrodzie implantu, która zostaje wprowadzona do uszkodzonej części ślimaka, mogły ponadto zakłócić funkcjonowanie sprawnej jego części. A zatem to były wielkie wyzwania rzucone światowej nauce i medycynie. Sukces był ogromny i myślę, że kliniczne efekty przerosły naszą wiedzę teoretyczną. Do dziś skuteczność tej metody leczenia jest zaskakująca, nawet dla największych specjalistów. Zoperowaliśmy największą grupę takich chorych w świecie – prawie 2 tys. dzieci i dorosłych.
Ogromnym obciążeniem była dla mnie pierwsza w świecie operacja dziecka z częściową głuchotą w 2004 roku. Mimo że miałem za sobą wiele udanych zabiegów, pozwalających mi realnie myśleć o sukcesie, to operacja dziecka była dla mnie szczególnie trudna. Dziecko nie podejmuje przecież decyzji – ta należy do rodziców, którzy sugerują się informacjami uzyskanymi od lekarzy.
Te operacje były przełomowe i wyjątkowe. Dzięki nim zrodziła się idea powstania specjalistycznego ośrodka leczenia częściowej głuchoty. To niezwykle ważne dla współczesnego świata, gdyż pacjentów z tego typu zaburzeniami słuchu jest o wiele więcej niż osób niesłyszących. Z wiekiem prawie każdy z nas będzie miał problemy ze słuchem, w tym także różne postacie częściowej głuchoty. Naszym zadaniem było zatem upowszechnienie idei leczenia tego typu uszkodzeń słuchu.
Oczywiście między tymi najtrudniejszymi operacjami było wiele innych, które przeprowadzałem jako pierwszy w Polsce lub jako jeden z pierwszych w świecie. Operacje te dokumentowały możliwości i poziom polskiej nauki oraz medycyny, pokazywały nas na arenie międzynarodowej. Wśród tych operacji były takie, które w formie pokazowej od lat wykonuję w Polsce przy okazji różnych konferencji naukowych, pokazów na skalę światową za pośrednictwem internetu czy specjalnie organizowanych warsztatów Window Approach Workshop, organizowanych zarówno dla specjalistów, profesorów, ordynatorów jak i dla młodych naukowców przyjeżdżających do nas z całego świata. Udowadniam tym samym, że można je przeprowadzić nie tylko w specjalnych warunkach, w znanych ośrodkach, np. amerykańskich, lecz także w Polsce – kraju, który nadal niektórym może się wydawać egzotyczny i daleki. Operacje pokazowe to ogromny wysiłek, ryzyko i przeżycie. Jednocześnie to najlepszy sposób umacniania nowych idei w codziennej praktyce klinicznej.
W 2002 roku pierwsza w świecie operacja wszczepieniu implantu ślimakowego pacjentce z częściową głuchotą była transmitowana przez internet. Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo operować, kiedy inni specjaliści z kraju i zagranicy z uwagą śledzą każdy ruch ręki. Dlaczego więc zdecydował się Pan na taką transmisję? Był Pan pewien, że ta operacja się powiedzie?
To było w pełni zamierzone działanie. W tamtym czasie postawiliśmy na rozwój telemedycyny, wprowadziliśmy system telekonsultacji dla pacjentów. Transmisja przez internet z sali operacyjnej doskonale wpisywała się zatem w nasze działania. Ale nie tylko dlatego zdecydowałem się przeprowadzić pierwszy w świecie zabieg na oczach specjalistów z całego świata. Po prostu nie chciałem, aby to, co robię ja i mój zespół, pozostało tajemnicą.
Wszczepienia implantu u osoby z klasyczną częściową głuchotą nikt się wcześniej nie podjął. Pacjent w zakresie niskich częstotliwości miał zachowany dobry słuch, ale pozostała część ucha była głucha. Wiedziałem, że jeżeli nasze wcześniejsze obserwacje wskazujące na zachowanie niewielkich resztek słuchowych przy nienaruszonych funkcjach ucha wewnętrznego się potwierdzą, to mamy szansę osiągnąć ogromny sukces. I że ten sukces trzeba udokumentować. Transmisja w internecie była pewną formą dokumentacji. Na pewno odważną – nie słyszałem bowiem o przypadku, by jakiś specjalista przeprowadzał pierwszą w świecie operację na oczach wszystkich. Do tej pory przy okazji pionierskich zabiegów pokazywano jedynie wyleczonych pacjentów. Ja zadecydowałem, aby inni specjaliści, lekarze mogli dokładnie prześledzić on-line cały przebieg operacji. By – minuta po minucie – mogli obserwować każdy ruch mojej ręki. Zrobiłem następujące założenie: jeżeli zabieg się uda, wszyscy będą wiedzieli, jak osiągnąłem sukces, a jeżeli operacja się nie powiedzie – to inni będą przynajmniej mogli wyciągnąć wnioski, co zrobiłem źle.
Decyzja była ryzykowna, ale nie wahałem się jej podjąć – nasze działania były bowiem poparte wiedzą, latami doświadczeń. Ponadto chciałem zaprezentować nasze możliwości techniczne, zaplecze, umiejętności praktyczne, a jednocześnie zadbać o to, by ta pierwsza w świecie operacja trwale wpisała się w rozwój nauki i medycyny.
Nauczony smutnym doświadczeniem innych naszych rodaków, wiem, że wielkie rzeczy trzeba uwieczniać, dokumentować. Zrobiłem to nie dla mojej chwały, ale dla chwały polskiej nauki i medycyny. Staram się zawsze o tym mówić w każdym zakątku świata, który odwiedzam, jeżdżąc na kongresy, konferencje i sympozja.
Zdaję sobie sprawę z tego, że taka dokumentacja jest niezbędna, jeżeli chce się osiągnąć sukces także w innym wymiarze – zawsze pragnąłem, aby moi współpracownicy widzieli we mnie człowieka w sposób odpowiedzialny podejmującego się zadań, które mają wyznaczyć nową drogę rozwoju dla wielospecjalistycznego zespołu. Pierwsza w świecie operacja wszczepienia implantu u osoby z częściową głuchotą stała się impulsem do takiego rozwoju – specjaliści z Instytutu dostali szansę, by pójść przetartym przeze mnie szlakiem, publikować prace naukowe, prezentować wyniki badań, wreszcie uczestniczyć w najważniejszych obradach czy dyskusjach na temat leczenia częściowej głuchoty na świecie. Takie były moje motywacje. A ryzyko? Jeżeli nie podejmie się pewnego ryzyka, to potem człowiek żałuje.
Jestem przekonana, że poza ogromną wiedzą i doświadczeniem posiada Pan jeszcze niezwykłą wręcz intuicję chirurgiczną. Czy to właśnie intuicja podpowiadała Panu, aby podjąć się operacji u pacjentów, na wyleczenie których inni lekarze z kraju i zagranicy nie widzieli szans ?
Po otwarciu Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach w 2003 roku zaczęliśmy wykonywać dziennie najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Kiedy o tym mówiłem, niektórzy patrzyli na mnie z ogromnym zdziwieniem, inni z zazdrością. W praktyce oznaczało to, że każdego dnia zdobywaliśmy nowe doświadczenia, więcej potrafiliśmy. Wykonując po kilkanaście, często nawet ponad dwadzieścia, operacji dziennie, mogłem zweryfikować wiele różnych technik chirurgicznych i procedur. Niby to były te same zabiegi, pamiętam jednak, jak wiele zmieniałem w swoim postępowaniu na sali operacyjnej. Czy do tego potrzebna była intuicja chirurgiczna? Na pewno tak. Intuicja, odwaga, ale i odpowiedzialność.
Nie miałem zamiaru ścigać się, walczyć o laury w świecie nauki. Zależało mi natomiast bardzo, żeby zrobić coś lepiej niż inni i dać pacjentom nową szansę na odzyskanie słuchu. Tak zrodziły się pomysły wykonywania operacji w różnych wadach złożonych czy operacji przy użyciu nowych rozwiązań technologicznych, np. nowych elektrod, które powstały z mojej, czy naszej, inicjatywy. Przy takich możliwościach i doświadczeniu mogliśmy podejmować się leczenia pacjentów, którzy w innych ośrodkach nie otrzymali pomocy. Nie chodziło jednak o to, żeby pokazać innym „ja potrafię, a oni nie”. Chodziło o to, żeby pacjent dostał nową szansę na powrót do świata dźwięków, która wcześniej nie była mu dana.
Dlaczego mimo nawału obowiązków wciąż spędza Pan na sali operacyjnej po kilkanaście godzin dziennie?
Nawet najtrudniejszy dzień na bloku operacyjnym jest mniej męczący niż godziny wypełnione pracą administracyjną czy działaniami organizacyjnymi. Dwadzieścia dobrze wykonanych zabiegów operacyjnych to dla mnie dwadzieścia pojedynczych sukcesów. Takie poczucie motywuje, daje siłę do podejmowania nowych wyzwań, ale przede wszystkim dalszej walki o zdrowie pacjentów. Tylko wtedy, gdy człowiek taką walkę podejmuje, czuje się bardzo, bardzo potrzebny. Wie, że może dać z siebie dużo, a jego praca przynosi chorym wymierne korzyści. Taka świadomość skutecznie łagodzi zmęczenie, które odczuwam po długich godzinach spędzonych na bloku operacyjnym. Takie zmęczenie jest zresztą zupełnie inne niż to związane z organizacją czy zarządzaniem. Powiedziałbym, że działa budująco – wzmacnia charakter i odporność.
Sylwia, pacjentka, której wszczepił Pan implant pniowy, powiedziała w jednym z wywiadów: „Profesor Skarżyński poruszył niebo i ziemię, żeby zorganizować dla mnie operację”. Czy słowa wdzięczności, jakie często słyszy Pan Profesor od pacjentów, działają dopingująco? Pamięta Pan może pacjenta, który w wyjątkowy sposób zdopingował Pana do działania?
Niesłyszący bywają onieśmieleni, przeważnie mało mówią. Dlatego bardziej niż ciepłe słowa dopinguje mnie zawsze trudna sytuacja, w której znajduje się pacjent. Pani Sylwia była młodą kobietą, której usunięto zmianę nowotworową z okolicy pnia mózgu po jednej stronie. A czekała ją jeszcze druga operacja. Z wielkim uporem szukała szansy, by powrócić do świata dźwięku. Jej determinacja udzieliła się nam wszystkim. Dlatego – aby ją zoperować – zebraliśmy międzynarodowy zespół. Każdy miał w nim swoją rolę, a za całość odpowiadałem ja. Wtedy, w 1998 roku, byliśmy czwartym krajem na świecie, w którym ruszył program implantów pniowych, na tym polu nie mieliśmy więc doświadczenia, a jednak operacja udała się nadzwyczajnie. Już po 2-3 miesiącach rehabilitacji słuchowej pani Sylwia zaczęła swobodnie rozumieć mowę w języku polskim i niemieckim, zaczęła uczyć się języka włoskiego. Możliwości słuchowe, jakie uzyskała dzięki stymulacji jąder słuchowych w pniu mózgu, okazały się najlepsze na świecie. To było zaskakujące nie tylko dla nas, lecz także innych specjalistów. Nikt nie spodziewał się, że implant pniowy może dać tak znakomite efekty. Ogromne wrażenie zrobiła na nas wszystkich jej swobodna rozmowa przez telefon. Zrozumieliśmy, że stymulacja najdelikatniejszych struktur w obrębie centralnego układu nerwowego jest możliwa i bezpieczna. Z panią Sylwią otworzyliśmy nowy etap rozwoju otoneurochirurgii.
Niebywale zdopingował nas wszystkich także Karol, muzyk, który po usunięciu guzów nowotworowych stracił słuch. Nie umiał żyć w świecie ciszy, pragnął nagrywać płyty. W 2008 roku został pierwszym w świecie pacjentem – użytkownikiem dwóch implantów wszczepionych do pnia mózgu. W jego przypadku problem nie polegał tylko na tym, by implanty były dwa zamiast jednego. Mieliśmy wątpliwości co do tego, czy obustronna stymulacja pnia mózgu będzie dla pacjenta korzystna, czy nie będzie stanowiła zagrożenia dla jego życia. Udało nam się jednak mu pomóc – operacja zakończyła się szczęśliwie i Karol nagrał swoją trzecią płytę (pierwsza powstała przed chorobą, druga po wszczepieniu pierwszego implantu do pnia mózgu). Radość była więc podwójna – pacjent powrócił do świata muzyki, a my w otochirurgii znowu zrobiliśmy milowy krok.
20 lat temu na głuchotę i wiele innych problemów ze słuchem nie było rady. Czy teraz – dzięki przeprowadzonym przez Pana Profesora pionierskim operacjom i nowym programom – można już pomóc każdej takiej osobie ?
21 lat temu rozpoczęliśmy leczenie całkowitej głuchoty w Polsce. Od 16 lat stosowane przez nas pionierskie techniki chirurgiczne pozwalają na zachowanie – pomimo wszczepienia implantu ślimakowego – istniejących u pacjentów resztek słuchowych. Co istotne, przy tym zabiegu udaje nam się zachować również strukturę ucha wewnętrznego. A brak uszkodzeń podczas operacji tej części drogi słuchowej to szansa na zastosowanie u tych pacjentów nowych terapii w przyszłości. Albo będzie to nowy system wszczepialny, albo regeneracja uszkodzonych komórek zmysłowych w ślimaku. Od 11 lat, również jako pionierzy w skali światowej, potrafimy zachować całkowicie dobry słuch na niskich częstotliwościach i uzupełnić go elektrycznie. W 2009 roku opublikowałem nową koncepcję leczenia częściowej głuchoty z nową klasyfikacją różnych typów niedosłuchu. Wraz z zespołem wykazaliśmy na największej w świecie grupie leczonych, że możemy pomóc prawie każdemu. Odzwierciedla to wielki postęp w medycynie.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że pionierska operacja to nie tyle przełom w medycynie co raczej postęp. Sukces osiąga się bowiem dopiero wtedy, gdy nowa metoda staje się powszechnie dostępna. Co Panu Profesorowi udało się już zrobić, aby swoją wiedzę i doświadczenie upowszechnić w kraju i na arenie międzynarodowej?
Często używam określenia „przełom” i nie jest to przypadkowe. Postęp w leczeniu różnych zaburzeń słuchu odnotowaliśmy kilkanaście lat temu. Obserwacje bardzo dużej grupy chorych w okresie 8-10 lat pozwalają mi dziś mówić nie o postępie, lecz o przełomie – bardzo dobre wyniki leczenia okazały się bowiem trwałe, powtarzalne. Uzyskałem je, operując chorych w Kajetanach oraz wielu innych miejscach na świecie. Nie było to łatwe, ale bez przeprowadzenia pokazowych operacji podczas różnych konferencji naukowych dla kilkuset, czasem nawet ponad tysiąca osób w Manili, Bogocie, Sankt Petersburgu, Mińsku, Kijowie czy Hanowerze – nie byłbym wiarygodnym pionierem. Do tego dochodzą operacje pokazowe wykonywane corocznie w ramach światowej sieci LION. Ogląda je on-line ponad 20 tysięcy lekarzy z całego świata.
W leczeniu częściowej głuchoty, a zwłaszcza elektrycznym dopełnianiu istniejącego słuchu odbierającego niskie dźwięki, możemy dziś mówić o polskiej szkole w nauce światowej. Na tegorocznych kongresach o zasięgu kontynentalnym czy światowym zająłem pierwsze miejsce na liście najbardziej aktywnych uczestników. W pierwszej dwudziestce znalazło się jeszcze kilka osób z naszego Instytutu. Takich pozycji nikt nie daje na ładne oczy. O wykładach na zaproszenie, udziale w dyskusjach panelowych, prezentacjach ustnych, moderowaniu i przewodniczeniu sesjom decydują komitety naukowe kongresów. Na taką pozycję trzeba było bardzo ciężko zapracować.
Jakie pomysły i rozwiązania medyczne albo organizacyjne Instytutu są już powielane w innych krajach?
W świecie rośnie liczba ośrodków, w których leczy się częściowe uszkodzenia słuchu. W tym zakresie szkoliło się w Kajetanach blisko trzy tysiące otologów i audiologów. W Światowym Centrum Słuchu zbudowana została unikalna struktura dydaktyczna oraz zaplecze kliniczne. Jak już wspomniałem, wykonujemy najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Zabiegi, techniki, procedury, które gdzieś w uznanych ośrodkach zachodnich można zobaczyć w ciągu roku, u nas można obejrzeć w ciągu trzech, czterech tygodni. To przyciąga wielu specjalistów, którzy chcą uczyć się szybko, praktycznie i kompleksowo. Tylko w Kajetanach pod jednym dachem można zapoznać się z całym procesem diagnostycznym, chirurgicznym i pooperacyjną rehabilitacją. Drugiego takiego ośrodka nie ma nigdzie na świecie. Szkolenia prowadzą specjaliści z zakresu otorynolaryngologii, audiologii, foniatrii, rehabilitacji, logopedii, psychologii, pedagogiki i inżynierii klinicznej.
Nie tylko szkolimy lekarzy ze świata, lecz także upowszechniamy nowe rozwiązania organizacyjne. Jednym z kierunków jest telemedycyna. Za granicą promujemy szczególnie wdrożony już u nas z sukcesem projekt, jakim jest pierwsza w świecie Krajowa Sieć Teleaudiologii. Od dawna propagujemy też badania przesiewowe, prowadzone pod kątem wczesnego wykrywania zaburzeń słuchu i mowy w całej populacji dzieci w wieku szkolnym. Z naszej inicjatywy został opracowany Europejski Konsensus Naukowy, pod którym podpisali się przedstawiciele europejskich organizacji audiologów, foniatrów i terapeutów mowy. Dokument ten został poparty przez wszystkich ministrów zdrowia w ramach polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Następnie został przyjęty – w końcu 2011 roku – przez Radę Unii Europejskiej jako „Konkluzja w sprawie wczesnego wykrywania i leczenia zaburzeń komunikacyjnych u dzieci, z uwzględnieniem zastosowania narzędzi e-zdrowia i innowacyjnych rozwiązań”. To wielkie osiągnięcie i wkład naszego zespołu w organizację opieki nad młodym pokoleniem Europy.
W żadnym innym kraju nie ma placówki takiej jak Światowe Centrum Słuchu. Na czym – poza szkoleniem i wymianą doświadczeń – ma polegać jego rola teraz i w przyszłości?
Zanim jeszcze Światowe Centrum Słuchu zostało zbudowane, dokładnie wiedziałem, do czego zmierzamy. Chodziło nam o stworzenie od podstaw zaplecza naukowego i klinicznego, które pozwoli naukowcom z kraju i ze świata rozwiązywać w Kajetanach najbardziej złożone problemy i podejmować najbardziej oryginalne wyzwania w zakresie innowacyjnych technologii. Jak na razie Światowe Centrum Słuchu to jedyny taki ośrodek. Jednak w przyszłości powstanie ich cała sieć. Ten kierunek został już zainicjowany, podobnie jak różne programy badawcze i kliniczne w 12 krajach na kontynencie azjatyckim, afrykańskim, amerykańskim i australijskim. Aktualnie podejmowane są nowe wyzwania. Ich celem jest tworzenie międzynarodowych konsorcjów naukowych do prowadzenia wielokierunkowych badań oraz do wdrażania najnowszych rozwiązań naukowych w codziennej praktyce klinicznej.
Jakie są Pana plany na najbliższe lata?
Specjalności medyczne, w których się poruszam, będą rozwijały się w znacznym stopniu w kierunku rozwoju medycyny regeneracyjnej oraz czasowego lub stałego wykorzystania zaawansowanych technologii nanomateriałowych i teleinformatycznych. W przyszłości to będą również cele moje i kierowanego przez mnie zespołu. Zaplecze naukowe i kliniczne, które udało mi się stworzyć w ciągu ostatnich 20 lat – przy ogromnym zaangażowaniu zespołu – pozwala mi, mimo różnych oznak kryzysu, optymistycznie patrzeć w przyszłość.
Rozmawiała: Jolanta Chyłkiewicz